18.10.2012

Rozdział 6: Tajemnica.


     Z zewnątrz wyglądało wszystko jak dotychczas, ale w środku wiedziała, że już tak nie jest. Miała wrażenie, że jest inną osobą, a im bardziej próbowała zachowywać się tak samo i udawać starą wersję siebie, tym częściej zwracała uwagę na to, że coś jest nie tak. Czuła się strasznie musząc ukrywać prawdę przed swoimi bliskimi. Czy faktycznie mogliby ją odtrącić, jakby wiedzieli czym jest? 

     Z mamą było coraz gorzej. Złapała jakąś infekcję i leżała od kilku dni w szpitalu. Lekarze byli bezradni, nie dawali jej dużo czasu. Miała wyniszczony organizm. Nie było w niej na tyle siły, by zwalczać kolejne pojawiające się choroby i wirusy. Była teraz jeszcze bardziej podatna na ich działanie. Jil była przy niej cały czas. Codziennie odwiedzała ją w szpitalu, w Cortland. Coraz trudniej było jej znosić widok mamy wyglądającej jak cień. Chciała wierzyć, że z tego wyjdzie, ale patrząc na nią nadzieja znikała. 
- Mamo czegoś ci potrzeba? Chcesz się napić wody? - zapytała któregoś dnia zmartwiona jej coraz gorszym stanem. Nie pytała już jak się czuje, bo jak można pytać o to osobę, która umiera.. Wiadomo, że nie powie - dobrze… 
- Nie kochanie.. Usiądź przy mnie… Muszę ci coś powiedzieć… - już nawet mówienie sprawiało jej ból, więc co kilka słów robiła pauzę by odpocząć - Nie umiałam ci tego wyznać wcześniej.. Próbowałam wiele razy.. - zatrzymała się, by złapać oddech. Jil aż serce ściskało na ten widok. Wzięła matkę za rękę - Nie miej mi tego za złe skarbie, ale… Nie jestem twoją biologiczną matką.. Adoptowaliśmy cię.. Przepraszam. 
Przypomniała sobie to, co zdarzyło się kilka tygodni wcześniej. Obrazy wróciły do niej jak bumerang, który chciała wyrzucić, poczuła nagły przypływ gorąca. Podziemia.. laboratorium.. Dzieci sztucznie stworzone. Nie chciała mówić o tym matce. I tak by nie zrozumiała. Spojrzała na nią ze łzami w oczach. 
- Zawsze będziesz moją mamą. Reszta jest nieważna.. Kocham cię - powiedziała i przytuliła się do niej. 

     Wtedy rozmawiała z nią po raz ostatni. Mama zmarła chwilę później. Jeyline została na świecie sama. Na początku nie docierało to do niej. Dobrze, że miała przyjaciół, którzy pomogli jej wszystko pozałatwiać i przez to przejść. 
Stało się to tak szybko. Na pogrzebie siedziała nieruchomo patrząc gdzieś w dal, była na środkach uspokajających. Składano jej kondolencje, ale ona nic nie odpowiadała, jakby nie była tam obecna. W jej wnętrzu panował chaos, miała ochotę płakać i krzyczeć, ale jej ciało jakby odmawiało posłuszeństwa,  pozostawało nieruchome patrząc martwo w dal. Chwilami nie miała ochoty żyć dalej. Jak mogła wcześniej myśleć o tym, żeby uciec od matki, żeby być wolna. Teraz ma wyrzuty za to co mówiła i myślała. Dopiero jak jej zabrakło, doceniła kim tak naprawdę była dla niej matka. Jedyną ostoją i symbolem normalności. Przy niej wiedziała, że jest dzieckiem, tylko dzieckiem. Nie żadną niezwykłą, sztucznie stworzoną dziewczyną...

     Kilka dni później musiała pojechać do Nowego Jorku, by zapłacić wpisowe i potwierdzić na uczelni, że będzie chodziła na zajęcia. Otrzymała też stypendium socjalne. Panie w centrum studenta patrzyły na nią z politowaniem. Z resztą każdy kto dowiedział się, co ją spotkało tak ją traktował. 
Przez cały czas chodziła smętna i bez życia. Nawet spotkania z Mattem zdawały się jej nie cieszyć. Była mu wdzięczna, że jest przy niej mimo jej obojętności, ale nie okazywała mu tego. Jakby nagle nie potrafiła się cieszyć, uśmiechać.
Do Nowego Jorku pojechali we czwórkę. Trisha i Nick chcieli obejrzeć mieszkanie, które mieli wynająć. Dziewczyny zapisały się na tą samą uczelnię, ale na inne kierunki. Jeyline miała studiować psychologię, a Trisha dziennikarstwo i komunikację społeczną, świetnie się na to nadawała. 

***

     W szkole pozałatwiała wszystkie formalności. Pokój, który miała wynająć też opłaciła. Niestety nie mogła zamieszkać z Mattem. Wynajmował mieszkanie ze znajomymi i nie mógł ich tak zostawić, bo teraz nie znaleźliby nikogo na jego miejsce. Umówili się, że jeszcze ten rok zostanie u nich.
Mieszkanie Jil było kilka ulic dalej, mogli spotykać się codziennie. W sumie cieszyła się, że ma swój pokój, że będzie sama. Wlała móc spokojnie myśleć o tym, jak wyjawić swój sekret i nie stracić zaufania bliskich.

- Jak sobie radzisz? - zapytał Matt, któregoś dnia kiedy zostali sami. 
- Średnio.. ale dobrze, że mam was. Sama bym chyba nie dała rady.. 
Nawet jeśli powoli docierało do niej, że mamy już nie ma, to w głowie ciągle miała jej słowa „Nie jestem twoją matką.. Adoptowaliśmy cię”. Więc wszystko co zdarzyło się w tych podziemiach to nie sen.. To prawdziwe życie.. Ciążyło jej to strasznie. Wiele razy zbierała się żeby powiedzieć o tym Matthew. Nigdy jednak się nie odważyła. Nie umiała dobrać słów. Bała się jego reakcji. Dlatego ciągle była to tylko jej tajemnica. 
      Poszli coś zjeść do małej knajpki, niedaleko ulicy, na której mieszkali. Usiedli przy stoliku dla czterech osób i zamówili kanapki z kurczakiem. Czekając na jedzenie Jil rozglądała się po wnętrzu lokalu. Nie było tam za wiele osób, bo było dość wcześnie. Z głośników, po kilku reklamach zabrzmiała muzyka. Piosenka zespołu Thousand foot krutch. Jej słowa sprawiły, że Jil się skrzywiła. "I'm not the same as yesterday..." - zaczął śpiewać wokalista, jakby wiedział co jej chodzi po głowie. Wszystko, jak na złość, nie dawało jej spokojnie zjeść nawet śniadania..  
Dołączyła do nich Trisha i Nick. Podeszłą kelnerka i postawiła przed każdym talerz i szklankę z sokiem.
- Postanowiliśmy pojechać na wakacje, nad ocean. Jedziecie z nami oczywiście.. - zakomunikował Nick z uśmiechem i wrócił do konsumowania śniadania. 
- Weźmiemy namioty, grilla i będziemy świetnie się bawić - dodała Trish i spojrzała na przyjaciółkę. 
- No nie wiem.. - Jil jakoś nie miała ochoty na wyjazd. Bawiła się właśnie kawałkiem sałaty, który wypadł z bułki.
- Co jest Jil? Musisz odpocząć. Oderwać się od tego świata.. Na chwilę zapomnieć i cieszyć się końcówką wakacji. Ostatnio jesteś zupełnie inna niż moja stara Jil.. A ja chce odzyskać tamtą ciebie.. 
- Dobry pomysł - poparł ich Matt. 
Jil zaczęła myśleć o słowach Trishy. Dlaczego wciąż, coś lub ktoś musi przypominać jej to, co tak bardzo chciałaby ukryć. To, że nie jest już jak kiedyś… Niby nie robili tego specjalnie, ale takie odnosiła wrażenie. 
Przykro mi Trisha, muszę cię zmartwić, nie odzyskasz już swojej starej Jeyline. Ona umarła w dniu swoich 18nastych urodzin… - pomyślała. Miała wielką ochotę tak powiedzieć.
- No.. nie daj się prosić.. - dodał Matt i spojrzał na nią radośnie. Oderwała się od myśli. 
- Może macie rację.. - odparła w końcu. Nie byli niczemu winni, a to że miała problem nie tłumaczyło jej wcale. Musiała choć trochę wrócić do normalności. Udawać, że jest lepiej i że jakoś sobie radzi. 

     Ciągle się kontrolowała, by nie zrobić czegoś co ją wyda. Ludzie, a przynajmniej większość z nich, nie zdawali sobie sprawy, że między nimi żyją ci „niezwykli”. Nie umiała nazwać tego czym była. Mutanci? Trochę nie pasowało, bo przecież wyglądała normalnie. Nazywała więc siebie i innych niezwykłymi lub innymi. 

*** 

     Po kilku dniach wyjechali na wymarzone wakacje. Jechali drogą, prosto przed siebie. Nie mieli żadnych rezerwacji w hotelach. Szukali jakiegoś przyjemnego miejsca by rozbić namioty. W końcu znaleźli odpowiednie, niedaleko małego miasteczka na południu, tuż przy samym oceanie. 
Rozbili się przy plaży. Ocean i drogę dzielił las, więc nikt nawet nie wiedział, że tam są. Widok w tym miejscu był powalający. Błękitna woda i jasny piasek, wokół pełno zieleni. Jakby ta część plaży była zabrana z jakieś tropikalnej wyspy. Dalej było już pełno skał i krzewów, które nie pozwalały przejść i raczej nie zachęcały do zwiedzania. 
    Kiedy chłopcy rozkładali namioty, Jil i Trisha zajęły się wypakowaniem rzeczy z auta. Ustawiły stół i krzesełka, nadmuchały pompką materace. Po skończonej pracy poszli do wody. Była cudowna, odpowiednio chłodna jak na taki upalny dzień. 
Gdy zastał ich zachód słońca, zjedli kolację i poszli spać. Zmęczeni podróżą szybko zasnęli. 
     Przez kolejne dni odpoczywali na plaży, pływali w oceanie, grali w siatkówkę. Ogólnie miło spędzali czas, który leciał bardzo szybko. W końcu nadszedł dzień urodzin Trishy. Przygotowali jej niespodziankę. Ubrali się w spódniczki z trawy i liści, na szyję zarzucili wianki z kwiatów. Zupełnie jak na Hawajach.
Trish kiedy to zobaczyła, zaniemówiła. Potem pisnęła z zachwytu klaskając w dłonie. Zaczęli jej śpiewać „sto lat”, złożyli życzenia i świętowali razem cały dzień. 
To były najlepsze wakacje na jakich Jil kiedykolwiek była. I gdyby nie to, że ciągle prześladowała ją tajemnica, byłoby naprawdę idealnie. 

     Któregoś wieczoru siedziała z Matthew na plaży. Trisha i Nick pojechali po zakupy do miasteczka. 
- Muszę ci coś powiedzieć.. - zaczęła niepewnie. Nie mogła już dłużej trzymać tego w sobie. Od razu skręciło ją w żołądku. Matko.. nawet przed egzaminami się tak nie stresowała.. - To nie była moja prawdziwa matka.. Ona mnie adoptowała.. 
Matt spojrzał na nią zaskoczony. Nie wiedział co ma odpowiedzieć. Jil po chwili przerwy kontynuowała. Ręce zaczęły jej drżeć. 
- Pamiętasz moją osiemnastkę? - zapytała. Przypomniała sobie te wszystkie wydarzenia. Nie było to miłe uczucie - Wtedy co wszyscy obudziliśmy się rano nic nie pamiętając.. 
- Jasne, ale to była impreza! - zaśmiał się na wspomnienie tej chwili.
Ona miała jednak poważną minę, walczyła sama ze sobą próbując mu jak najłagodniej to przekazać. 
- Bo widzisz.. to było zrobione specjalnie.. - chciała przejść teraz dalej, ale w tym momencie nadjechał samochód. Trish pomachała do nich, żeby pomogli im wypakować zakupy. 
- Co? - zapytał Matt nie bardzo rozumiejąc co miała na myśli. 
- Dokończymy później chodź im pomóc.. - zrezygnowała. Nie chciała mówić o tym przy Trishy, ona ją na pewno zrozumie. Najpierw musiała załatwić to z Matthew. 

     Wyciągnęli zakupy i zabrali się za robienie kolacji. Rozpalili ognisko i usiedli dookoła. Jil cały wieczór czekała na odpowiedni moment, by dokończyć rozmowę, ale nie było już kolejnej okazji. Matt w końcu zapomniał. Tylko ją to nadal męczyło. Czuła się jakby oszukiwała wszystkich. Czasem na chwilę o tym zapomniała, ale potem wszystko wracało jak jakieś przekleństwo. Jakby to była kara, którą musi ponosić za to, że im ich okłamuje, że do tej pory nikomu nie powiedziała. Tak to sobie tłumaczyła. 

     Przez wakacje bardziej zbliżyła się do Matta. Kyle czasem ją odwiedził, ale chyba dostał jakieś zadanie, bo nie pilnował jej i nie widziała go już dłuższy czas. Ją to cieszyło, nie tęskniła za nim. To, że oboje są sobie przypisani, nie oznaczało dla niej, że mają się od razu kochać. Tym bardziej, że ona kochała kogoś innego. 
Nie wyczuwała wtedy, że może to być dla niej niebezpieczne. 

*** 

     Agencja doskonale wiedziała co robi każde z „jej dzieci”. Jil zaczęła zbliżać się niebezpiecznie blisko granicy, jakiej nie wolno było im przekroczyć. Miłość do zwykłego człowieka była niedopuszczalna. Nie mogli pozwolić, by ich plan przez to się nie powiódł. Nie chcieli jakiś mieszańców. Celem było tworzenie rodzin tylko pomiędzy partnerami i coraz silniejsze kolejne pokolenia. 
W końcu zdecydowali się interweniować po raz pierwszy w życie Jeyline. Główny prezes agencji polecił, by Kyle przeprowadził z nią poważną rozmowę. Ostrzegł, że ma to skończyć, bo inaczej nie będą prosić i przejdą to innych metod. Znacznie mniej przyjemnych. 

     Szef zawsze dostawał to, czego chciał. Był człowiekiem zawziętym, upartym i dążącym po trupach do celu. Dosłownie. Miał około 50 lat. Mimo, że był zwykłym człowiekiem budził strach we wszystkich. Jego postawa, wyraz twarzy od razu dawały do zrozumienia, że jest zimny i stanowczy, budziły lęk. Najlepiej było po prostu robić co każe i nie musieć z nim przebywać dłużej niż to konieczne. 

*** 

     Kyle do tej pory żył własnym życiem. Obserwował tylko co jakiś czas co robi Jil, ale po śmierci jej matki nie chciał się narzucać. Irytowało go jednak to, że nadal brnie w tą miłość. Kiedy dostał wiadomość od agencji było jasne, że będzie musiała z tym skończyć. Postanowił poczekać na odpowiedni moment. Śledził ją codziennie, chciał wiedzieć czy nadal się z nim spotyka. Sam widok ich obok siebie drażnił go i psuł humor. Nie może zbyt długo zwlekać. Zaczynał czuć pożądanie do tej dziewczyny, która jako jedyna mu się opierała. Czasem, gdy na nią patrzył uśmiechał się, bo tak naprawdę należy tylko do niego i już niedługo ją dostanie…

4 komentarze:

  1. Ja osobiście kibicuję Kyle'owi. Dobrze, może i są złączeni siłą, ale za to Kyle się o nią troszczy. Miłość mogłaby nadejść z czasem. Współczuję Jill. Najpierw śmierć matki, a potem ta przytłaczająca potrzeba zwierzenia się komuś. Wydaję mi się, że jedyną osobą, której może się wyżalić, jest właśnie Kyle. To co, że go nie kocha. On jeden zna jej tajemnicę, on jeden wysłucha i poradzi.
    Nie mogę się doczekać nowego rozdziału. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przystojny brunet o dość bujnej czuprynie ospale usiadł przy stoliku w niewielkiej kawiarence. Zamówił espresso i rozpoczął poszukiwania ulubionego notatnika. Grzebiąc po kieszeniach, niechybnie zauważył wielką, atramentową plamę na prawej dłoni.
    — Czas powitać postęp technologiczny — westchnął, sięgając do plecaka.
    Laptop zajął honorowe miejsce tuż obok kawy i niewielkiego wazonika. Mężczyzna strzelił kostkami, a następnie uruchomił maszynę.
    Na terenie kawiarenki dostępny był bezprzewodowy Internet, który tylko rozochocił wyposzczonego bruneta. Rozejrzał się po lokalu, upewniając, że nikt nie patrzy. Zachichotał i kliknął na zakładkę z ulubioną kreskówką. Niestety, kolega, z którym dzielił pokój w akademiku, okazał się naprawdę paskudnym informatykiem.
    Laptop zaczął szaleć — najpierw włączyła się strona Nyan cat, potem „Pan Trolololo”, aż na ekranie pojawiła się strona główna jakiegoś forum.
    Czerwony na twarzy bruneta niepewnie spoglądał na ekran, błądząc palcem po padzie.
    — Forum literackie Nasza Pisarnia — przeczytał.
    Zjechał kursorem w dół. Przeczytał kilka tematów w Obsłudze pióra, potem zerknął na opowieści użytkowników w Prozie i wiersze w Poezji. Uśmiech momentalnie rozkwitł na jego twarzy.
    Zarejestrował się niemal od razu. Przeczytał regulamin, założył wątek powitalny w Plakietkach z nazwiskiem i ruszył na podbój tematów.
    Kawa wystygła, na zewnątrz zrobiło się ciemno, a dwaj wykładowcy z pewnością odnotowali kolejne nieobecności przy jego nazwisku. Młody student ocknął się z formowego szału dopiero wtedy, gdy laptop, mimo porządnej, litowo-jonowej baterii, odmówił posłuszeństwa. Zapisał więc na kartce „www.Nasza-Pisarnia.ugu.pl” i, przeklinając, że zapomniał dodać odpowiedniej zakładki, wsadził ją do kieszeni spodni. Zerknął na zegarek, który nieco go otrzeźwił, by po chwili wybiec z kawiarni — miał nadzieję, że zdąży na ostatni wykład…

    OdpowiedzUsuń
  3. Nowy szablon i mój ulubiony kawałek w tle pasujący do opowiadania ;) Co do rozdziału , jest lepiej niż poprzednio, jednak brakuje mi jeszcze troszkę wgłębienia się w uczucia bohaterów. Jetem ciekawa jak dalej będzie ze sprawą Kyla ;) Czekam na nexta ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawie piszesz;)
    http://fleur-du-nord.blogspot.com/ Zapraszam

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy