3.10.2012

Rozdział 4: Kim ja jestem?


         Kiedy się ocknęła znajdowała się w dziwnym miejscu. Z początku pomyślała, że to sen. Wstała z łóżka, na którym ją położono i zaczęła się rozglądać. 
Było trochę jak na kosmicznym statku. Pełno światełek, monitorów, przycisków na ścianie, które migały co chwilę czerwonym lub żółtym blaskiem. W pomieszczeniu panował półmrok. Tylko gdzieś w kątach świeciły lampy, odsłaniając odrobinę pokoju, ukrytego w ciemności. 
- Nareszcie wstałaś - usłyszała znajomy głos za plecami. I znów, kolejny raz wzdrygnęła się na jego dźwięk. 
Kyle siedział na fotelu pod ścianą i uśmiechał się, co najmniej jak dziecko, które dostało jakiś prezent. 
Co mu tak wesoło? - pomyślała. 
Wstał, zapalił górne światło i podszedł do niej. Teraz mogła zobaczyć pozostałą część. Całą jedną ścianę zajmowały metalowe szafki, jak w jakimś archiwum. Niektóre były uchylone. Wewnątrz znajdowały się  grube teczki, z jakimiś numerami. Obok łóżka, na którym przed chwilą leżała stało biurko, ciężkie, drewniane, zupełnie nie pasujące to całej reszty wyposażenia.
Po krótkiej chwili do sali wszedł jakiś mężczyzna, więc nawet nie miała okazji wypytać Kyla gdzie są i jakim cudem się tu znaleźli. 
Facet był starszy, zadbany, wyglądający na bardzo inteligentnego i wykształconego człowieka. Miał na sobie biały fartuch, jak lekarz. 
Czy to szpital? - zastanowiła się. Ale nie pamiętała by komuś coś się stało. Siedzieli w salonie i nagle obudziła się tutaj. 
Na identyfikatorze, zawieszonym na piersi miał napisane nazwisko. "Doktor Richard Jefferson, główny lekarz nadzorujący pracę projektu." - Przeczytała po cichu, ale nadal nic jej to nie mówiło. 
- Witam. Jestem doktor Jefferson. Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa. Zaraz się wszystkiego dowiesz. Ale najpierw powiedz czy czegoś ci potrzeba? Chcesz się czegoś napić, zjeść coś? - próbował być uprzejmy. 
- Chciałabym wrócić do domu... - odparła stanowczo i spojrzała mu w oczy. Już miała zapytać, gdzie jest, gdzie są jej przyjaciele, ale doktor jej przerwał.
- Tak, oczywiście wrócisz, ale nie teraz. Później odwiezie cię Kyle. 
Ile jeszcze niespodzianek? Czy jest jeszcze coś co mnie zaskoczy? Jestem w jakimś dziwnym miejscu, z ludźmi których tak naprawdę nie znam, a którzy jak widać znają mnie… Co się dzieje? 
Zakręciło jej się w głowie. Złapała się za czoło i poczuła, że ma na palcu pierścionek. Ten, który dał jej Kyle na urodziny. 
Aż podskoczyła. Spojrzała na niego, a ten tylko pokręcił głową, gdy zobaczył że chce go zdjąć. 
- Tak już mam - odparł doktor. Wygrzebał jakąś teczkę z szafki w kącie pomieszczenia - Jeyline Pilow… - otworzył teczkę i zaczął czytać - numer K106, niezwykle czuła i wrażliwa. Potrafi skoczyć na najwyższy budynek na świecie…Silna… Partner: Kyle Mc`Kense… 
Słuchała doktora i próbowała pojąć jego słowa. Puki co rozumiała tylko Jeyline Pilow. Ale co ma do niej Kyle. Jaki partner? Jaka siła? Najwyższy budynek na świecie?! 
- Cóż należą ci się małe wyjaśnienia. Bo widzę, że nic nie kojarzysz. Pamiętasz jak  o mało co nie rozjechała cię ta ciężarówka z makaronem? 
Spojrzała gwałtownie na doktora. Skąd on to wiedział?! Takich szczegółów nie pamiętała nawet ona! Tak to był dostawca makaronu… Boże oni mnie obserwowali! - łzy podeszły jej do oczu.
- I naprawdę nie wiesz skąd ten refleks, siła, inteligencja? Nie domyślałaś się niczego? Tego, że jesteś niezwykła? 
Zaczęły jej lecieć łzy. A doktor dalej kontynuował. 
- Zostałaś stworzona przez nas - wskazał na monitor pod sufitem i włączył pilotem obraz. Było na nim widać całe laboratorium. Zmieniał widoki ukazując jej tajemnicę. Setki noworodków było poukładanych parami. Jakaś kobieta wypełniała papiery podchodząc po kolei do każdej z nich - tak jesteś nadczłowiekiem. Zostałaś stworzona, aby ocalić ludzkość. Jesteś jedną z milionów naszych dzieci… 
Kyle przestał się uśmiechać, zauważył że jej się to wcale nie podoba. Płakała coraz bardziej. 
- Jesteś przypisana Kyle`owi. Z nim założysz rodzinę. Chodzi o zachowanie cech, umiejętności i zwiększenie ich mocy - dodał Jefferson.
- A.. a co z mamą? - wyszeptała szlochając. Była dopiero na tym etapie. Jej matka nie jest jej matką! 
- Pani Pilow? Adoptowała cię. Nie mogła mieć własnych dzieci. Oczywiście o niczym nie wiedziała. Myślała, że jesteś zwykłym dzieckiem porzuconym przez rodziców. Odpowiem od razu na kolejne pytanie. Z tego nie ma odwrotu. Wszystko zostało już dawno ustalone. Odnośnie najnowszych wieści, to dostałaś się do najlepszej szkoły w Nowym Yorku. Możecie zamieszkać od razu razem. Im szybciej, tym uważam, że lepiej. 
Nie wiedziała co ma mówić. Boże czy to sen? Jak to możliwe? Nie, to nie jest prawda. 
- Jakbyś chciała zapytać o coś jeszcze, to będę w swoim gabinecie. Kyle zajmij się nią… - odparł i wyszedł. 
- Teraz nie wiem kim jestem. Czy jesteśmy sztuczni? - zapytała drżąc. Całą twarz miała mokrą od łez. Marzyła by się przytulić do Matta i zapomnieć o całym świecie. 
- Nie. Po prostu lepsi od zwykłych ludzi. Większość rzeczy jest bez zmian - podszedł do niej i ją objął. 
Była teraz w takim szoku i tak przybita, że nawet się nie broniła. 
- Chcę do domu… - znów zaczęła płakać. Myślała, że jak stąd ucieknie to wszystko będzie jak dotąd. Ona nie chce jakiś super mocy, wolałaby żeby to się nigdy nie stało. Chciałaby żyć w nieświadomości, być sobą a nie jakimś nadczłowiekiem...
Do sali weszła kobieta w białym fartuchu. 
- Co z nią? Ponoć źle to przyjęła. Może dam jej coś na uspokojenie? - zapytała miłym głosem. 
Jil podniosła głowę i spojrzała na kobietę. 
- A jak mam to znieść?! Całe życie wywróciło mi się do góry nogami. Już nie wiem co jest prawdą, a co nie! - wykrzyczała. Trzęsła się z nadmiaru emocji, jakby było jej zimno. Kyle obejmował ją ramieniem, ale nie wiele to pomagało.
Do sali wszedł kolejny doktor. Miał nieprzyjemny wyraz twarzy, jakby był niezadowolony. Spojrzał na kobietę, a potem na Jil. 
- Zachowujesz się jakby to tylko ciebie dotyczyło. Pogódź się z tym i tyle. Zobacz są was miliony. Proszę możesz nawet teraz poznać kogoś ze swoich „kolegów po fachu” - mówiąc ostatnie zdanie zaśmiał się głośno, ale za chwilę spoważniał - Eleno zabierz ją i daj jej coś, żeby się uspokoiła - powiedział do kobiety i machnął ręką, aby natychmiast wyszli z sali. 
Jil wyszła z lekarką. Kyle ruszył za nimi. 
Doktor podszedł do ściany, na której znajdowało się coś, jakby domofon i nacisnął jeden z przycisków: 
- Doktorze Jefferson, mówi doktor Scott, proszę się ze mną spotkać w sali numer 104. 
Po chwili pojawił się dr Jefferson. Podszedł do stołu, przy którym stał dr Scott. 
- Nie podoba mi się to. Wyczuwam w niej jakąś negatywną siłę. Przejrzałem kartotekę - podał mu jedną z teczek - były problemy przy programowaniu. Możemy mieć z nią kłopoty. 
Dr Jefferson spojrzał na niego. Ich oczy się spotkały. Obydwaj mieli bardzo poważny wyraz twarzy. 
Może faktycznie było się czym martwić. Noworodki powstałe w sztuczny sposób miały jakby zakodowane to, co muszą zrobić i to był ich cel w życiu. Reszta była mniej ważna. Jednak jeśli przy narodzinach dochodziło do komplikacji, tak jak w przypadku Jeyline, programowanie nie zostało zakończone. Owszem takie dzieci wiedziały do czego zostały stworzone, ale ważne dla nich były też bardziej przyziemne wartości, np. miłość. Takie problemy nie zdarzały się często. 
Nie można było wycofać nieudanego "produktu", bo za dużo by na tym stracili. Zostawiali więc je z nadzieją, że może się wszystko ułoży. 
- Mam nadzieję, że zrobi to co należy – powiedział Jefferson. Nie chciał, by postawiono ich w sytuacji, że będą musieli zastosować bardziej drastyczne metody. Na razie tylko prosili by robiła co jej każą. Oby nie zrobiła nic głupiego…

1 komentarz:

  1. Boże... ona... ma być... z NIM!? Daję słowo, że jak to przeczytałam zrobiło mi się niedobrze. No nic. miejmy nadzieję, że w następnych rozdziałach wszystko się ułoży. Oby

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy